wtorek, 20 maja 2014

Jan Vermeer




 
Urodził się 31 października 1632 roku z ojca Reijniera Janssona i matki Digny Baltens w Delft. O pierwszych dwudziestu latach artysty nie wiadomo zbyt wiele. Prawdopodobnie Jan pomagał ojcu w prowadzeniu gospody, która była miejscem aukcji i handlu obrazami. Kiedy 12 października 1652 roku umarł Reijnier Jansson, Jan przejął zajęcie po ojcu.

 



W 1653 roku podjął dwie poważne decyzje: postanawił zostać malarzem i poślubić Catharinę Bolones. Ale ciężko wyżywić rodzinę z malarstwa, a do tego działalność ta byłaby w konflikcie z handlem sztuką. Małżeństwu natomiast przeciwna była matka Cathariny - Maria Tins, która od przeszło 10 lat żyła w separacji z mężem Reijnierem Bolones. Nie pomogło nawet to, że kapitan Bartholomaeus Helling i malarz Leonard Bromer wstawiali się za narzeczonymi. Dlatego Vermeer i Catharina wzięli ślub potajemnie 20 kwietnia 1653 roku.

Trudno jest stwierdzić jakiego Vermeer był wyznania. Religią narodową, która umacniała jedność karju, był w Holandii kalwinizm, z drugiej strony Holendrzy uważani byli za niezwykle tolerancyjnych. Wielce prawdopodobne, że Vermeer i jego rodzina byli kalwinistami, a żona Catharina Bolones katoliczką. Można również założyć, że Jan przyjął później katolicyzm, żeby się przypodobać teściowej, tak czy inaczej przeprowadził się do katolickiej dzielnicy Delft, w pobliżu Oude Kerk.

Po przejściu wczesnej fazy malarstwa wielkofigurowego zwraca się Vermeer ku odtwarzaniu wnętrz, który to motyw przenosi go do historii jako najbardziej poetyckiego malarza. Szybko stał się on jednym z najważnieszych twórców na rynku sztuki w XVII wieku. Nikt nie jest w stanie oprzeć się urokowi pięknie skomponowanych scen - nigdy nie dzieje się nic szczególnego, za to ukazane jest życie codzienne z całym jego pietyzmem. Obrazy nie pokazują osób sławnych, ludzie pozostają anonimowi, w pewnym sensie bez historii, a ich przeżycia są bardzo zwyczajne. Ale właśnie dlatego, że obrazy są pozaczasowe, ogólnoludzkie, poruszają nas one szczególnie mocno. Wśród malarzy holenderskich w XVII wieku nie istnieje nikt, kto z takim kunsztem odnajdywałby drogę do świata kobiet. 





Większa część jego dzieł pokazuje domowe wnętrza z jedną albo dwiema kobietami. Na obrazach panuje spokój. Tylko niekiedy słyszymy skrobanie pióra o papier listowy...
uderzony akord na klawikordzie... arpeggio na gitarze, bądź odgłos wylewanego mleka z dzbanka...



 



Najczęściej jednak ciszę przełamuje jedynie przypadkowe spojrzenie, uśmiech, bądź ciche westchnienie. Z wielką ostrożnością wkracza Vermeer do królestwa kobiet, choć przez cały czas jest nimi otoczony - matka, teściowa, żona, siostra, córki, jednk żadnej z nich nie można zidentyfikować na obrazach, nie mają imion, nie zdradzają swoich historii.

Z niewielu dokumentów, które mówią coś o Vermeerze, można wywnioskować, że w 1664 roku znalazł się na liście straży obywatelskiej w Delft. Miał wtedy 32 lata i raczej nie podlegał powołaniu. Być może miało to związek z grożącą wojną z Anglią, która faktycznie wybuchła w 1665. Jednkże na początku członkostwo w straży obywatelskiej nie obligowało do służby wojskowej. W czasach pokoju i dobrobytu gospodarczego ograniczało się do paru obchodów po mieście, organizacji pochodów i świąt ku czci ważnych wydarzeń z przeszłości republiki, co często z resztą przekształcało się w pijatykę. Najczęściej była to jednak służba porządkowa.

Całe życie spędził w Delft. Nie wiemy, czy życiem tym wstrząsnęły jakieś trudne lub niesamowite wydarzenia. Z dokumentów wynika jedynie, że wiele było w rodzinie chrztów, ale i pogrzebów. Pewne jest, że miał 15 dzieci, ale czwórka zmarła już w pierwszym roku życia. W domu mieszkały również Geertruijt - jego siostra, Digna - matka i Maria Tins - teściowa. Jan zostawił po swej przedwczesnej śmierci jedenaścioro sierot, a tylko jedno dziecko było pełnoletnie. W niektórych kobietach z jego obrazów doszukiwano się wizerunku jego żony, na przykład w "Dziewczynie w czerwonym kapeluszu", ale niestety nie posiadamy udokumentowanego wizerunku żadnego z członków rodziny. Nie wiemy również, jak wyglądał sam Vermeer, bo w przeciwieństwie do Rembrandta, wyraźnie oddzielał życie domowe od artystycznego.

Badania odrzuciły wcześniejsze założenie, że Vermeer był samotny i nieznany. Można nawet dowieść, że posiadał kontakty z ludźmi z wyżyn społecznych, w szczególności był w dobrych stosunkach z wpływowym Constantijnem Huygensem (1596-1687). Jako sekretarz namiestnika miał on znaczny wpływ na życie kulturalne Holandii. Bardzo prawdopodobne, że to z jego inicjatywy odwiedził Vermeera w 1663 roku francuski dyplomata Balthasar de Moconys. On wysyłał również wiele razy do Vermeera przyjaciela swojej rodziny, bogatego mieszczanina haskiego, Pietera Tending van Berckhaut. Według pamiętnika Berckhauta, był on u malarza w czerwcu 1669 roku i określił go jako 'excellent' i 'celebre'. Jak widać Vermeer był ceniony w kręgu intelektualistów, którzy obracali się wokół Huygensa.

Od roku 1669 pozycja społeczna Vermeera znacznie się poprawiła. Obracał się on w kręgu uczonych i intelektualistów, którzy kształtowali opinię publiczną. W 1670 Gildia Łukasza wybrała go po raz drugi na dwa lata na dziekana. Po śmierci matki i siostry Gertuijty odziedziczył skromną sumę i zdecydował zamknąć gospodę "Mechelen", żeby poświęcić się wyłącznie malarstwu, które było dotychczas poszkodowane przez prowadzenie gospody i handel obrazami. W 1672 został powołany na dwór w Hadze jako ekspert sztuki, żeby sprawdzić kilka dzieł mistrzów włoskich. Stwierdził jednak, że obrazy są małowartościowe. Gdy dobiegał czterdziestki, umacniał swoją pozycję i zdobył coraz większe uznanie u bogatego mieszczaństwa i warstwy wykształconej. Jednak spore wydatki związane z nowym statusem okazały się później problematyczne. Vermeer pozostawił po swej śmierci spore długi, dlatego nieszczęśliwa wdowa musiała liczyć się z postępowaniami sądowymi.


Na dwór w Hadze został powołany 23 maja 1672 roku, parę miesięcy przed swymi czterdziestymi urodzinami, przez Johanna Moritza von Nassau. Zaszczyt spotkał również innego, dzisiaj prawie nieznanego malarza, Johannesa Jordaensa. Oczywiście Vermeer został potraktowany jak ekspert, znający się na sztuce zagranicznej. Dwanaście obrazów, które sprawdzał wraz z Jordaensem, było uważanych za wybitne dzieła sztuki. Obydwaj szybko rozpoznali w nich tandetę, co zostało potwierdzone przez notariusza.



 

W ostatnich latach życia pozycja finansowa Vermeera nie jest najlepsza. Wynajem gospody, będącej własnością rodziny, nie jest zbyt intratny, dlatego z pewną regularnością można zobaczyć nazwisko Vermeera, w związku z pożyczkami długoterminowymi, na aktach notarialnych. Z drugiej strony pożyczki były w XVII wieku w Holandii bardzo popularną formą zdobywania środków finansowych. Wprawdzie Jan zdobył szerokie uznanie - w pismach o sztuce i relacjach podróżników wymieniany jest z licznymi pochwałami - to jednak maluje bardzo mało, a jeśli już, to dużym nakładem czasu. Nie ma on mecenasów, nie oddaje swych dzieł również handlarzom sztuki, a do tego świadomie żąda wysokich cen za obrazy. W ostatnim roku życia stan finansów malarza był już fatalny. 20 czerwca 1673 pojechał do Amsterdamu, żeby podjąć nie mały kredyt w wysokości 1000 guldenów. Mimo trudności znajdował siły, żeby dalej tworzyć. Powstał wtedy m.in. obraz "Sztuka malarska". Vermeer umarł 13 grudnia 1673 roku i został pochowany w Delft w Oude Kerk. O przyczynie śmierci nie wiadomo nic. O rok starsza Catharina Bolones została wdową, a jej sytuacja finansowa była nie do zniesienia. 27 stycznie, półtorej miesiąca po śmierci męża, sprzedała dwa jego ostatnie obrazy, żeby pokryć spory dług 617 guldenów, czego żądał piekarz Hendrick van Buijten. 10 lutego w spektakularnej transakcji handlarz sztuką - Jan Coelenbier zdobył 26 obrazów za śmieszną sumę 500 guldenów, żeby pokryć długi, które miał u niego Vermeer. Catharinie pozostał po mężu jedynie obraz "Sztuka malarska"

Oparte na książce z serii DUMONT "Berühmte Maler auf einen Blick - Jan Vermeer"


 
Napotkałam go na swojej drodze wiele lat temu. 
Szczególnie zachwyciły mnie te jego obrazy


Uliczka


Kobieta z perłami


Grająca na gitarze

 
 

















Uliczka zachwyciła mnie tym że artysta powiedział wszystko, pokazując tak niewiele, ot po prostu - dom. Ale sposób położenia farb, światłocienie, wierność naturze w swoistym schropowaceniu faktury fasady... A coś, co nowocześnie nazwać by można kobiecym serialem, zachwyca właśnie światłocieniami. I nie męczy to że maniera artysty jest rzutowanie światła od góry z lewej, po przekątnej by niczym w snopie łagodnego reflektora znalazła się postać najważniejsza - kobieta. Vermeer jest w tym niedościgniony: klimaty wnętrz i postaci tchną nieśmiertelnością przeszłej historii ale u niego, czas stoi w miejscu nie słychać szumu piasku w klepsydrach. Wart oglądania


http://bloxerka.blox.pl/2009/01/To-ja-bylem-Vermeerem.html